Po raz kolejny korzystając z autobusu docieramy do Smědavy. Tym razem rozpoczynamy marsz czerwonym szlakiem. Właściwie nie marsz, wleczemy się pod górę zachodząc w głowę czemu tak kiepsko nam dziś się idzie. Byle do Paulovej paseky.





Tu skręcamy na żółty szlak, którym docieramy do Pavlovej cesty. Teraz delikatnie schodzimy by wejść na przecinkę prowadzącą na szczyt Smědavskej hory (1084 m).





Pierwszą napotkaną skałką jest Smědý kámen.  





Jest skałka, są widoki.

 


Na szczycie przecinka rozszerza się do sporej polany.





Skałki szczytowe chowają się w gęstwinie świerków i kosówki.






Przedzieram się przez ten tor przeszkód i widzę skałkę z bliska.




 Będąc na skałce stwierdzam, że nie zawsze najkrótsza droga jest najlepsza. Przez jagodziny zdecydowanie łatwiej się idzie niż przez kosówkę.





Widoki oczywiście są. Tu z lewej Černá hora (1085 m), z prawej Holubník (1071 m). Między nimi majaczy Ještěd (1012 m).





Schodząc ku jagodzinom.





Następna skałka to Příčná skála.





Widać z niej Polední kameny (1007 m). Góra jest wprost naszpikowana skałkami.





Na razie muszą poczekać, bo schodzimy przecinką do Pavlovej cesty. Chcemy zobaczyć ten pomniczek.

Ustawiono go w miejscu, w którym w kwietniu 1992r. dwa niewielkie samoloty wiozące pomoc humanitarną do Polski rozbiły się lecąc we mgle.





Trochę nadłożyliśmy drogi, ale nic nie szkodzi, widok na Paličník i Smrk,





albo na Bily Potok nam to rekompensują.





Polední kameny już blisko.





Początkowo mieliśmy trochę cienia, ale gdy słońce wyszło zza chmur szło się przez te skałki jak przez piekarnik. Mimo wszystko staraliśmy się zobaczyć jak najwięcej a nie tylko przemknąć.



Tego się w Izerach nie spodziewałem.





A tu pod skałą całkiem spore schronisko, nawet wymoszczone trawą.





Schodząc powoli docieramy na Frýdlantské cimbuří,  już tu kiedyś byliśmy, ale i tak skały i miejsce robią na nas wrażenie.





Przed nami najgorsza część wycieczki - zejście do Bileho Potoka. Raz już mieliśmy to "szczęście" i pamiętamy jak nas wymęczyło. Teraz doszedł jeszcze upał. Żółty, stromy zejściowy szlak, po prostu nie miał końca. Na zielonym niby mniej stromo ale pełno luźnych kamieni. Jakoś doczłapaliśmy się do odbicia na Hajní kostel.





Lekko nie jest, ale nie możemy tym razem odpuścić tej vyhlidce.
Skałka jest spora.





Widoki mniej rozległe niż z cimbuří, ale jesteśmy sporo niżej.





Frýdlantské cimbuří.





Kopka na końcu grzbietu to Ořešník.





Zostało nam jeszcze zobaczyć wodospad Černého potoka. Droga wciąż mocno upada, ale nawierzchnia już bardziej przyjazna.





Kamienista dolina potoku.





Wody płynie dość mało, ale w tym głęboczku parę osób mogłoby zażyć kąpieli.





Wodospad całkiem fajny, choć wody nim spływa niewiele. Mimo to szumi na całą dolinę. Ciekawe jak to wygląda wiosną, gdy topnieją śniegi.





Przy rozcesti U Liščí chaty przez chwilę zastanawiamy się nad wyborem żółtym czy zielonym? Zmęczeni nieznośnym upałem wybieramy zielone znaczki. Prowadzą nas one tu.



Kilka minut siedzimy w cieniu i odpoczywamy a gdy przyjeżdża pociąg od razu pakujemy się do środka. Wagony są klimatyzowane, jaka ulga. Czekania na odjazd było ze dwadzieścia minut, jazdy ze trzy. Fajny efekt był gdy wysiadaliśmy. Ostatnie 2 km z Hejnic do Łaźni już jakoś poszły.