Po wejściu na Turbacz postanowiliśmy przenieść się z kwatery w Mszanie Dolnej gdzieś bliżej Tatr. Wybraliśmy Bukowinę Tatrzańską. Pensjonatów, hoteli i prywatnych kwater jest tam zatrzęsienie, więc nie mieliśmy problemu ze znalezieniem pokoju. Pokój z łazienką, tv i, co ważne dla nas palaczy, z balkonem za jedyne 35 zł od osoby to bardzo dobra oferta.
   Wieś zrobiła na nas dobre wrażenie. Kwatera była w porządku. Z naszego balkonu widzieliśmy niektóre tatrzańskie szczyty m.in. Kasprowy Wierch. Jak na razie to był nasz najbliższy kontakt z Tatrami. Nigdy wcześniej nie byłem nawet w Zakopanem a tu za dwa dni mamy wejść na najwyższy szczyt polskich Tatr.  Za dwa dni, bo dzień po naszym przyjeździe postanowiliśmy przeznaczyć na                      " aklimatyzację" :-).  A polegała ona na tym, że pospaliśmy dłużej i nie planowaliśmy niczego oprócz wyjazdu do Szczyrbskiego Plesa. Raz, by przejechać się drogą, którą będziemy następnej nocy jechać, dwa aby kupić ubezpieczenie. Bo mieliśmy zamiar wejść na Rysy od słowackiej strony.
   Kiedyś robiłem przymiarkę do wejścia od naszej strony. Wariant z wyjściem z Palenicy wydawał mi się zbyt czasochłonny i długi, jak na pierwszy raz w Tatrach. Wariant z noclegiem w Morskim Oku też odpadł z tego powodu, że już w marcu mieli zarezerwowane miejsca na sierpień, wolne łóżka były tylko na weekendy a my w weekend nie chcieliśmy wchodzić na Rysy. Wariantu z noclegiem w kosówce nad Czarnym stawem nie brałem wcale pod uwagę.
   Stanęło więc na tym, że wejdziemy od strony słowackiej. Zrobiliśmy drogowy rekonesans, zakupiliśmy ubezpieczenie i właściwie byliśmy gotowi do wyjścia na Rysy. Resztę dnia spędziliśmy szwendając się po Bukowinie i dość wcześnie położyliśmy się spać.
   Wstaliśmy w środku nocy. Na spokojnie wypiliśmy "poranną" kawę. Później toaleta, śniadanie i mogliśmy jechać. Droga przebiegła bez niespodzianek, na parkingu przy przystanku kol. Popradzkie Pleso byliśmy przed szóstą. Temperatura wynosiła około 6 stopni co pomogło nam dość sprawnie pokonać asfaltowy odcinek do rozdroża nad Popradzkim Stawem, po prostu szliśmy szybko żeby się rozgrzać. Po drodze wyprzedziły nas trzy auta dostawcze. Zastanawiałem się czy zabrałyby nas na stopa gdybym machał. Na rozdrożu stanęliśmy koło budki z artykułami dla schroniska. Trochę tego było. Nie zdecydowaliśmy się niczego wnosić i jako tatrzańscy debiutanci czuliśmy się usprawiedliwieni.
   Przeszliśmy jeszcze kawałek lasem i dotarliśmy do strefy kosówki. Szlak prowadził wygodną ścieżką ułożoną z kamieni. Spojrzeliśmy na siebie i oboje uśmiechnęliśmy się. Nasze pewne obawy jak to będzie w tak wysokich górach właśnie się rozwiały. Przed nami był właściwie lajtowy szlak, który prowadził nas do schroniska. Nawet demonizowane w wielu opisach łańcuchy okazały się bułką z masłem.
   Wędrowaliśmy doliną otoczoną wysokimi szczytami. Wszystko to robiło na nas wrażenie, ale dopiero gdy byliśmy powyżej łańcuchów i spojrzeliśmy
w dół na naszą drogę a na niej dostrzegliśmy malutkie poruszające się punkciki - innych turystów, dotarło do nas jak wielka jest ta dolina. Bez punktu odniesienia nie sposób tego ogarnąć.
   Przed dziesiątą byliśmy w schronisku. Zastaliśmy tam kilka osób. Gdy jedliśmy śniadanie zaczął padać deszcz ze śniegiem. Niska temperatura była w prognozach, opady nie. Zaczęliśmy się martwić, że ochłodzi się jeszcze bardziej i to co spadło zamarznie. To byłby koniec naszej wycieczki, po oblodzonych kamieniach nie zamierzaliśmy chodzić. Tymczasem schronisko napełniło się ludźmi momentalnie, niektórzy byli mocno przemoczeni. Wyszedłem na zewnątrz zobaczyć co i jak i okazało się, że już po deszczu a to co spadło nie zamarza. Ubraliśmy się cieplej i poszliśmy w stronę szczytu. Gdy nań dotarliśmy przez parę sekund widzieliśmy polską stronę. Tu dopiero była przestrzeń. Zdążyłem dostrzec Czarny Staw i Morskie Oko i koniec spektaklu. Chmury zasłoniły widok tak szybko, że nawet nie zdążyłem wyciągnąć aparatu. Cóż nam pozostało? Zrobiliśmy zdjęcia przy słupku granicznym i zaczęliśmy schodzić, poprawa pogody nie była przewidywana.


Parę zdjęć ze szlaku. Między parkingiem Popradzkie Pleso a żółtym szlakiem.




Od Rázc. nad Popradským plesom do rozdroża Nad Žabím potokom.




W drodze do schroniska.




Na trasie było chyba trzech tragarzy. Mają chłopy moc. Z takimi bagażami przyszli do schroniska kwadrans po nas.




Schronisko.



Na szczycie.




Znów przy schronisku.



Najpaskudniejsze miejsce w górach jakie widziałem.




Na zejściu.